Niebywałe jak ten czas szybko upływa. Właśnie mija osiemnasta rocznica od daty śmierci księdza Jana Matusiaka, wieloletniego proboszcza parafii w Ostrowąsie. Swego czasu wiele nas kiedyś łączyło. Był czas, kiedy to co trzeci....
może czwarty ślub, który filmowałem miał miejsce w Ostrowąsie, gdzie sakramentu małżeństwa parze młodej udzielał właśnie ksiądz Jan. Zachowywał się odmiennie niż inni okoliczni księża, nigdy nie ganił, nie strofował, nie zasłaniał kamery, nie pytał o pozwolenie na filmowanie z kurii, i zawsze pozdrawiał kamerzystów i fotografów na początku każdej ceremonii.
Zdarzały się też często śmieszne sytuacje. Doświadczony przykrymi sytuacjami z innych kościołów, starałem się nie filmować kazań, ponieważ ogólnie księża tego nie lubili. Zazwyczaj powtarzali się z głoszoną treścią, odbiegali od tematu ślubu i wchodzili w politykę, podpierali się utartym zapamiętanym schematami itd...
Ksiądz Jan był inny, ganił mnie gdy jego przekazu nie filmowałem i powtarzał jak mantrę "panie Grzegorzu, pan to też filmuje, to bardzo ważne". Przeważnie mówił ciekawie i zawsze jego słowa nacechowane były patriotyczną treścią. Też się w swych kazaniach powtarzał, ale znał wszystkich dziadków, pradziadków pary młodej, potrafił wymienić ich imiona i wspomnieć zasługi. Widziałem, że było to miłe dla osób słuchających jego słów.
Kiedy remontował kościół i budował przy kościele drogę krzyżową, często prosił mnie o bieżące dokumentowanie wykonanych już prac. Nie robiłem tego za darmo, była to jeszcze epoka kliszy i papieru, więc fotograficzny materiał kosztował. Brałem za to niewielkie pieniądze, a właściwie robiłem to prawie po kosztach. Zawsze mi płacił solidnie, rulonikami drobnego bilonu zawiniętymi w gazetę. Dużo mi opowiadał o swoich planach budowy drogi krzyżowej, pokazywał projekty rzeźb, czasem żalił się na niesolidnych wykonawców. Na każdym ślubie bywał zapraszany na weselny poczęstunek. Przychodził po ostatniej wieczornej mszy i był uroczyście przez wszystkich witany na stojąco. Orkiestra grała marsza powitalnego, a On wtedy był dumny, gdyż większość muzyków pierwsze swe muzyczne kroki czyniła pod jego okiem. Potem następował obowiązkowy jeden taniec z Panią Młodą w rytmie Kujawiaka. Przed opuszczeniem sali weselnej, następowało chóralne odśpiewanie przez wszystkich gości Roty Marii Konopnickiej. To był rytuał ustanowiony przez księdza Jana i nie było odstępstwa od tradycji. Bardzo to było wzniosłe i patriotyczne.
Odszedł wspaniały ksiądz, dobry i bardzo skromny człowiek, żegnany na pogrzebie przez tłumy okolicznej ludności.
Księdza Jana, pochowano na malutkim cmentarzu w jego rodzinnej wsi Tokary koło Turku. Byłem tam drugi raz w 2016 roku, wracając z Gór Stołowych. Nie zapomnieliśmy wcześniej kupić zniczy, wstąpić na cmentarz i symbolicznie zostawić tam swój symboliczny ogień.
Dobrzy ludzie pozostają na zawsze w naszej pamięci
OdpowiedzUsuńTak, to prawda!
Usuń