Foto 2010
Ten ciekawy budynek o wyglądzie dworku, ale zwany też willą, stanowi dziś nieodłączny element krajobrazu naszego miasta. Po pierwsze....
... znajduje się w samym centrum Aleksandrowa Kujawskiego, po drugie z racji swego społecznego przeznaczenia, dawniej jak i obecnie, jest istotnym elementem miejskiej historii. Nie ma chyba żadnego mieszkańca miasta, który choćby raz nie przekroczył progu tego budynku? Oj, kiedyś tu się dużo działo!
Foto 2013
Po II Wojnie Światowej i odzyskaniu przez Polskę częściowej niepodległości, gmach pełnił funkcję hotelowo gastronomiczną dla ludu pracującego i nie pracującego.
Krótko rzecz biorąc nazywano ten przybytek gospodą ludową lub knajpą. Sympatycy nazywali ten przybytek restauracją "Pod Filarami", natomiast złośliwcy "Pod Wisielcem". Na temat tego wyszynku krąży sporo różnych miejscowych anegdot, ale i wiąże się z nim kilka tragedii.
O tragediach nie będę pisał, bo jedna z nich wiąże się ze śmiercią człowieka.
Mogę się jedynie domyślać, że jeśli w grę wchodzi przybytek gdzie króluje alkohol, to było ich sporo. Tych śmiesznych wydarzeń było więcej. Krążyły dawniej anegdoty, że pewien człowiek zwany Jan Groch (nazwisko zmienione), był wozakiem. Miał małego chudego konia, ważącego około dwieście kilo, do tego maleńki konny wóz. Posiadał małe gospodarstwo na przedmieściu, ale często sobie dorabiał rozwożąc węgiel po mieście. Kiedy zarobił parę złotych, zajeżdżał pod gospodę na obiad i coś mocniejszego. Kiedy pan Groch się posilał, a potem tęgo popijał, jego koń czekał przed gospodą. Zwierzę stało nieruchomo przypięte do wozu, ze spuszczonym łbem i bardzo nam dzieciakom było go żal. Takie obrazki widziałem często, wracając do domu ze szkoły. Jedna z miejskich legend głosiła, że któregoś dnia stali bywalcy lokalu zrobili sobie niezły żart. Otóż przyczepili do uprzęży i dyszla wozu rozłożoną gazetę Trybuna Ludu tak, że wyglądało, iż koń tą gazetę czyta. Podobno śmiechu wśród biesiadników było co niemiara, ktoś nawet zrobił wtedy zdjęcie? Pan Groch się strasznie obruszył tym żartem, ale nie zmienił swojego postępowania w stosunku do zwierzęcia.
Foto 2018
Innym razem - jak to przy alkoholu bywa, pewien osiłek zwany Janem K. założył się z kolegami, że wniesie tego konia na barkach do gospody. Kiedy więc Pan Groch dopijał w sali wzmocniony kompot, chłopaki wypięli konia od wozu i tenże osiłek wszedłszy pod koński brzuch, złapał go za przednie i tylne nogi rękoma, po czym się wyprostował, i małymi krokami idąc, wniósł go na taras gospody. Podobno wniesienie konia do wnętrza było niemożliwe z powodu zbyt wąskich drzwi, ale zakład wygrał.
Sądzę, że ta druga anegdota to na sto procent wymysł i miejska legenda, ale co mi szkodzi o niej wspomnieć?
To były ciekawe czasy. Restauracja należała do PSS (Państwowa Spółdzielnia Spożywców) i mimo wymienionych przeze mnie anegdot, panował w niej jako taki porządek. Można było zjeść dowolny obiad z karty dań, ale żeby napić się wódki, trzeba było obowiązkowo wziąć do tego zakąskę. Były to wszelkie galaretki, sałatki ziemniaczane, albo śledziki w oleju. Nie wiem czy smaczne - nie próbowałem - byłem zbyt młody.
Najgorszą speluną restauracja zrobiła się w latach 80-tych i na początku 90-tych. Czynna była tylko jedna mała sala, w której panował nieziemski tłok. Trzeba było stać w kolejce za pustym kuflem, a potem drugi raz w kolejce po piwo. Kto przeżył wśród agresywnych spragnionych, mógł wreszcie wypić duszkiem swe piwo, bo za plecami ponaglali oczekujący na pusty kufel. To był czas, kiedy omijałem ten przybytek z daleka. Całe szczęście, że ktoś na parę lat zezwolił na wolność gospodarczą i powstała piwna konkurencja w garażach i budynkach gospodarczych. Kultura picia niby ta sama, ale towarzystwo się rozpierzchło po kątach.
Foto 2011
Dziś w budynku tym mieści się skromny hotel i dość szykowna jak na małomiasteczkowe warunki - restauracja. Lubię ten budynek, jest w mojej pamięci od dziecka. Kiedyś między tym budynkiem a przedszkolem sióstr zakonnych, istniało przejście, stanowiące drogę do szkoły podstawowej nr 3. Chcąc nie chcąc, prawie codziennie stykałem się z widokiem tego przybytku. Niekiedy przychodziłem tu ze specjalnym naczyniem po obiady. Najbardziej jednak, utkwiły mi w pamięci zapachy , jakie dochodziły z restauracyjnej kuchni. Powodowały one to, że wracając głodny po lekcjach do domu podświadomie przyspieszałem kroku.
Foto 2018
Teraz trochę o historii, którą skopiuję ze strony właściciela tej restauracji WILLA RADWAN "
"Budynek wzniesiony w II poł.XIX w. jako jeden z obiektów służących obsłudze stacji granicznej i komory celnej. Zajmowany był prawdopodobnie przez barona gen.D.Fixena, okręgowego dyrektora ceł.
W dniu 3 września (a według kalendarza juliańskiego obowiązującego w Rosji do 1918r. w dniu 22 sierpnia) 1879 r. podczas spotkania cesarzy w Aleksandrowie w domu tym zamieszkał car Aleksander II wraz z synami. Tego dnia w godzinach popołudniowych wizytę carowi w tym budynku złożył cesarz Wilhelm I przywieziony tu specjalną bryczką. Cesarze odbyli tu ok. 2-godzinną rozmowę.
Budynek w następnych latach zapewne był wykorzystywany przez rosyjską administrację celną, a w czasie I wojny światowej przez niemieckie władze okupacyjne.
Od 1917 roku obiekt został przeznaczony na hotel i restaurację "Ludwika" i znajdował się w rękach Ludwiki i Ludwika Jaworskich. Nie znamy jego przeznaczenia w okresie okupacji hitlerowskiej. Po II wojnie światowej została umieszczona w nim Gospoda Ludowa nr 1, a później od lat 60-tych ponownie hotel i restauracja "Pod Filarami". W lokalu tym bywał również Edward Stachura, który spotykał się ze swoimi kompanami i prowadził dysputy dotyczące sensu życia i śmierci.
Od 2009 roku hotel i restauracja "Willa Radwan".
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Skomentuj, wyraź opinię - można anonimowo.