Tu gdzieś proszę pana niedaleko, o mniej więcej tam za Smykiem, w pierwszych dniach wojny spadła i wybuchła lotnicza bomba. Mieszkaliśmy o tu...
..... w podwórzu, gdzie jest ten mały sklepik z mięsem - widzi pan?. Byłam mała, bawiłam się wtedy pod stołem w kuchni szmacianymi lalkami. Huk był niesamowity, aż się cała ziemia zatrzęsła. W mieszkaniu wyleciały szyby z okien. Pamiętam, że byłam bardzo przerażona i płakałam. Potem uciekaliśmy przed Niemcami na wschód - dotarliśmy aż za Włocławek. Ja szłam z matką, która pchała załadowany całym dobytkiem dziecięcy wózek. Pamiętam, że bardzo bolały mnie nogi. Szłyśmy za jakąś furmanką wyładowaną meblami, na której jechało jakieś starsze małżeństwo. Na wozie było trochę miejsca więc matka poprosiła woźnicę aby mnie wzięli na wóz. Niestety ci ludzie matce odmówili i ponaglili konie do szybszego marszu. Ludzie uciekali z całym dobytkiem, pchając rowery, wózki lub jechali na furmankach. Wszędzie przy drodze było pełno leżących trupów. Zabici ludzie i konie, leżały na poboczach drogi. Co rusz zdarzały się kolejne naloty, chowaliśmy się po krzakach i rowach. Po jednym z nalotów, kiedy już samoloty odleciały, zobaczyłyśmy w polu obok drogi przewrócony wóz, zabite konie i martwe starsze małżeństwo. To był ten sam wóz, na który mnie nie zabrano. To było straszne, do dziś widzę ten obraz choć minęło tyle lat. Wszystko to było proszę pana daremne, ta całą nasza ewakuacja z miasta - Niemcy byli już wszędzie. Potem wróciliśmy do Aleksandrowa i tak jakoś tę wojnę przeżyliśmy. Dużo by można opowiadać, to były ciężkie i straszne czasy, oby się nigdy nie powtórzyły.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Skomentuj, wyraź opinię - można anonimowo.